Moja „świadoma” przygoda z muzyką zaczęła się na początku lat 80, kiedy to mój tata nagrał na poczciwego szpulowca „Hotel California” The Eagles. To właśnie ten utwór zaraził mnie dźwiękami na całe życie i prawdopodobnie sprawił, że bez muzyki nie potrafię funkcjonować. Muzyka muzyką, ale także i obrazki, zatrzymywane na kliszy, a dziś na karcie pamięci, także zawsze mnie fascynowały.
Były więc po drodze Smiena i Zenit, i wspólne wywoływanie zdjęć po nocach z tatą. Zdjęcia, które schły na szybie, a później były wklejane do rodzinnych albumów. Później były rozmaite kompakty. Wreszcie pierwsza, skromna lustrzanka i fascynacje koncertowymi zdjęciami moich muzycznych przyjaciół, których zdjęcia po prostu mnie zachwycały i sprawiały, że koncertowe przygody z muzyką powracały w magicznych wspomnieniach, zatrzymanych przez migawkę.
Dziś sam jestem amatorskim „naciskaczem migawki w aparacie”. Gdzie tylko mogę, to naciskam, naciskam, naciskam... Najwięcej radości zawsze dają mi właśnie fotografie, w których mogę „zamknąć muzykę” w ułamku sekundy, wiedząc, że ta chwila już nigdy więcej się nie powtórzy. To właśnie wielka przewaga foto nad video.
Jeśli się komuś podobają moje zdjęcia, to jestem bardzo szczęśliwy, choć wiem, że do ideału brakuje bardzo wiele...